Kolejne kroki w rozwoju, czyli intensywna nauka podstaw złotnictwa
Gdy złapałam już porządnego bakcyla na tworzenie biżuterii i nabrałam nieco pewności „w rękach”, odważnym wtedy dla mnie krokiem było zakupienie pierwszych materiałów ze srebra. Taaak.. od zakupu jeszcze przeleżały chyba z 3 miesiące w szufladzie, bo bałam się zmarnować materiał. 😅
Gdy na warsztat weszło srebro, zaczęło się „robić poważnie”. Już wtedy wiedziałam, że chcę zająć się tym zawodowo. Zaczęłam więc szukać nowych źródeł wiedzy, pogłębiać informacje na temat sztuki złotniczej… Chciałam przede wszystkim nauczyć się lutować, bo to taka podstawa jeśli chodzi o pracę z metalem. W pierwszej kolejności znalazłam „Wytwórnię Antidotum” w Warszawie, gdzie zrobiłam kurs lutowania srebra.

Pierwsze sukcesy i stała nauka…
Gdy tylko ukończyłam kurs w Warszawie zaczęłam żałować, że nie ma takiej szkoły w Krakowie. Ależ wtedy byłam nieświadoma! Szkoła była, tylko źle szukałam. W końcu jakimś fartem, poszukując książek z zakresu złotnictwa, natknęłam się na informację o istnieniu Szkoły Złotniczej w Krakowie o nazwie „Xerion”. Akurat ogłosili konkurs „Złotoręcy”, więc idealnie. 🙂 Zadaniem konkursowym było pochwalenie się swoją twórczością, wysyłając zdjęcia pięciu swoich prac. Nie zwlekając, skorzystałam z szansy i zajęłam drugie miejsce wygrywając zniżkę na pierwszy semestr. Ależ wtedy była duma milion. 😀

Po ukończeniu trzech semestrów szkoły, pojawiła się oferta pracy w pracowni złotniczej. Trochę nie wierzyłam w siebie, ale uznałam, że co mi tam, spróbuję swoich sił i… dostałam się. 😀 Dziś muszę przyznać, że ta praca najbardziej „otworzyła mi oczy” i zrodziła w mojej głowie obraz „jak to ma wyglądać”. Doświadczenie z Deco Echo okazuje się dzisiaj solidną podstwą do założenia własnej działalności i jedną z najcenniejszych szkół w mojej „karierze złotniczej”.
Własna firma na spontanie…
Bo w sumie dlaczego nie? ;P Kiedy zakładałam firmę nie wiedziałam co robię.😅 Przyznaję uczciwie. Trochę zabrakło solidnego planu finansowego, nie miałam też dobrze przemyślanej strategii. Nie ma się czym chwalić, że właśnie tak było, ale wiem, że gdybym miała się faktycznie „przygotować do tego kroku”, to nigdy bym go nie zrobiła. Jestem urodzonym „praktykiem” – próbuję, testuję, naprawiam, doskonalę. Wolę tak, niż studiować bez końca teorię. Nie zawsze to jest dobre, bo nie oszczędza nerwów, funduszy i czasu, jednak uczy moim zdaniem najlepiej. Dla mnie nauka przez doświadczenie to najlepsza droga i taką dla siebie wybrałam. Dlatego często gdy mówię o sobie, pada z moich ust określenie „poszukiwacz”. Poszukuję swojej drogi cały czas, a wszystko wokół i we mnie wciąż się zmienia. Lubię te zmiany. 🙂
Co z tą Gapulą?
Nazwa, którą poznaliście przed laty (Gapula handmade), była właściwie „z przypadku”, bo zwyczajnie nie miałam lepszego pomysłu, a chciałam założyć Fanpage na Facebooku pod jakąś nazwą. Padło na moje przezwisko, jakie miałam od przedszkola. Gapulka to inaczej Bambulka, której byłam małą „psychofanką” gdy byłam mała.😂 Nosiłam wtedy dwa kucyki, grzywkę, uwielbiałam biedronki i zażyczyłam sobie, aby wszyscy mówili do mnie Gapulka. Kto wie, może ktoś z Was pamięta ten czeski serial? >>> Serial Bambulka 🙂
c.d.n.